Przysięgaliśmy się zestarzeć razem
Kochać na zawsze, nawet gdy nas w trumnie zjedzą robaki
Myślałem, że bez ciebie umrę, i chyba umarłem
A teraz tylko udaję element scenografii
kiedyś mnie to bawiło, nie rozumiałam tego, jak można kochać kogoś tak bardzo. wydawało mi się, że bycie z kimś to po prostu wybór - możesz być sama, ale wolisz być z kimś. minęło trochę czasu i przekonałam się, że jednak może istnieć tak mocne uczucie. ale przecież jeśli kogoś kochasz tak mocno, to nie istnieje coś takiego, co mogłoby to zniszczyć, przezwyciężycie wszystko, prawda?
gówno prawda. dosłownie. w ciągu dwóch dni wylało się na mnie takie gówno, że chyba nigdy nie pozbędę się tego smrodu. najpierw długa cisza, która nigdy wcześniej się nie zdarzała. nie miałam żadnych informacji, nie miałam do kogo zadzwonić, żeby się dowiedzieć, więc musiałąm wbić do twoich rodziców. tam dowiedziałam się, że żyjesz. to była dla mnie ulga, ale wciąż nie znałam konkretów. zadzwoniłeś następnego dnia, już po głosie słychać było, że coś jest nie tak. "muszę powiedzieć ci to osobiście" nigdy nie wróży nic dobrego.
no to powiedziałeś. ja pierdolę. jest jakiś limit tego, co można wybaczyć. tego nie można, jeśli ma się szacunek do samej siebie. "muszę iść na terapię". och, serio, a co ja mam powiedzieć, skoro dałam ci wszystko, a zostałam wychujana? moje wszystko to wciąz za mało? ty chociaż mogłeś... musiałeś powiedzieć komuś, co odawliłeś. a komu ja mam o tym powiedzieć? nie chcę mówić o tym nikomu, żeby nie patrzyli na ciebie przez pryzmat tego, co zrobiłeś, bo dla mnie byłeś tak dobry. nie chcę by patrzyli na mnie przez pryzmat tego, co zrobiłeś. "ja się zmienię, obiecuję, że się zmienię". ile razy już słyszałam te słowa od ojca alkoholika? nie chcę tego powtarzać. nie chcę znów czekać w domu w napięciu, zastanawiając się, czy wrócisz i w jakim stanie. nie chcę szpiegować, sprawdzać, pilnować dorosłego człowieka. szukać oznak, a jednocześnie ich wypierać. nie jestem pyschologiem, terapeutą, pomocą społeczną, jestem tylko kobietą, która chce mieć spokojne życie. powiedziałeś, że musisz zjeść coś normalnego, kiedy wrócisz do domu. jestem pod wrażeniem, że możesz, bo we mnie jedzenie się nie trzyma od paru dni.
może powinnam była zauważyć coś wcześniej, może drążyć temat. ale to nie ja podjęłam te decyzje. to nie moja, kurwa, wina!
9 lat. 9 najszczęśliwszych lat mojego życia. tyle dla mnie zrobiłeś. nawet to, o co cię nigdy nie prosiłam. byłeś przy mnie, kiedy cię potrzebowałam. kiedy zmarła moja babcia. gdy zmarła moja mama. kiedy trafiłam do szpitala, napisałam do ciebie, a ty się pojawiłeś niemal natychmiast. kiedy trzeba było mnie gdzieś zawieźć albo odebrać. po openerze, kiedy przyjechałeś po mnie z pierdoloną herbatą ze stacji i croissantem, bo mówiłam, że nic nie jadłam i nie piłam, a robiło się zimno. nigdy nie straciłeś do mnie cierpliwości. ufałam ci bardziej niż sobie. dalej ufam, że nie zrobiłbyś mi krzywdy. nie zrobiłbyś nikomu krzywdy, tylko trochę się... pogubiłes?
byłeś moim pierwszym. pamiętam jak dziś, że bałam ci się przyznać, że nigdy wcześniej z nikim nie byłam, ale przekonałeś mnie wreszcie i gdy to wyznałam, stwierdziłeś po prostu "no i co z tego?". albo jak siedziałam u ciebie w pokoju pod kołdrą ze szklanką whisky z colą w dłoni i wypaliłam, że cię kocham, a ty powiedziałeś "ja ciebie też" jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. kiedy powiedziałam, że będę mieć kolejną bliznę, a ty odpowiedziałeś, że zawsze będę ci się podobać.
zawsze potrafiłeś mnie wyciągnąć z bagna, dosłownie i w przenośni. ale w tym bagnie mogłabym utonąć.
siedzę teraz w pokoju i otaczasz mnie ty. nawet komputer, na którym teraz piszę, działa, bo kiedy powiedziałam ci, że coś szwankuje, zamówiłeś jakieś komponenty i wymieniłeś je, chociaż nawet cię o to nie prosiłam. łóżko, na którym siedzę, składaliśmy razem, tak jak stolik nocny obok, zresztą wszystkie meble przestawialiśmy razem. kołdrę ty mi kupiłeś, żeby nie było mi zimno w nocy. kocyk z rękawami tak samo. poduszki kupiliśmy razem. lampki wieszaliśmy razem. gdzieś tam się wala siatka na zakupy, którą przyniosłeś z pracy. kamyczek, który znależliśmy, gdy byliśmy razem na skrzynkach. płyta, którą przyniosłeś, żeby wygodnie mi się układało puzzle. octenisept, który kupiłeś, i którym przymywałeś mi rany. żarówka, którą wymieniłeś. słuchawki do kompa, które mi dałeś, bo te, które dostałam z pracy, były do niczego. ciuchy, które zakładałam na nasze randki. certy ze skrzynek, maskotki i pamiątki ze wspólnych i osobnych wyjazdów. telefon - ty mi go wybrałeś. to samo tablet. opaskę kupiłeś mi na urodziny. torebka, którą od ciebie dostałam, najpiękniejsza jaką mam. ta przeklęta książka - jo - zaczęła się dobrze, a skończyła obrzydliwie, trochę jak nasza historia, co?
tyle tu wspomnień o tobie
że mógłbym z nich spokojnie stworzyć cały wszechświat
poznałeś całą moją rodzinę, spędzałeś z nami święta. piekliśmy razem pierniczki, to była nasza tradycja. mój ojciec traktował cię jak zięcia, tobie pokazywał, jak obługiwać nowy piec i urządzenia w domu. zresztą, twoja rodzina też mnie dobrze traktowała. "to moja synowa", tak mnie kiedyś przedstawił komuś twój ojciec.
myślałam, że nie dam ray sama, kiedy poszedłeś na czterotygodniowe szkolenie do wojska. och, the little did i know.
zbieram rzeczy, które chcę ci oddać. ten pierścionek. kurwa. byłam taka szczęśliwa, gdy mi go kupiłeś. byłam pewna, że skoro znasz już rozmiar, niedługo mi się oświadczysz. kiedyś mówiłam co prawda, że nieszczególnie myślę o ślubie, ale twoje zachowanie, to, jak mnie traktowałeś, zmieniło moje myślenie. choć chyba lepiej, że do tego nie doszło, że nie wzięliśmy razem kredytu, nie mamy dzieci.
wciąż cię kocham. wątpię, żebym kiedyś przestała.
czy ty mnie kochałeś? jeśli nie, to dlaczego mówiłeś mi, że tak? a jeśli tak... to dlaczego spierdoliłeś to wszystko?
2 dni. mogę śmiało powiedzieć, że to 2 najgorsze dni mojego życia póki co. serio, jak zmarła moja mama, było źle, ale chociaż byłam na to przygotowana. a to? to się stało z dnia na dzień. czy cokolwiek w życiu sprawi mi jeszcze radość? pewnie tak, ale dziś nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. chcę tylko położyć się i przestać isnieć.
I thought it would kill me
But tonight I saved my life when I showed you the door
Ta piosenka leciała w radiu, kiedy jechaliśmy razem samochodem. Pamiętam, jak mówiłam, że jest piękna i relaksująca, ale jak się człowiek wsłucha w tekst, to jest też bardzo smutna. Dziś rozumiem to nawet bardziej,
Komentarze
Prześlij komentarz