i tak się powoli żyje w tej izolacji...
Witajcie.
Klika razy zabierałam się w myślach do napisania tego posta i za każdym razem w końcu rezygnowałam. Sytuacja, jaka jest, każdy zdaje sobie sprawę, więc nie chciałam być kolejną marudzącą osobą. Wreszcie do napisania skłoniła mnie data - dzisiaj jest ostatni dzień kwietnia, a ja w kwietniu nie naskrobałam na bloga jeszcze nic.
Odkąd wróciłam z Hiszpanii, większość czasu spędzam w domu. Został mi dostarczony komputer z pracy i pracuję zdalnie. Home office wiele razy pojawiał się w rozmowach gdzieś przy biurku czy w kuchni w naszym biurze. Dlatego właśnie trzeba uważać, czego sobie człowiek życzy, bo potem życzenie się spełnia... ale nie jest tak, jak myśleliśmy, że będzie.
Wiem, że część z Was, która wciąż chodzi do pracy (albo wcale jej nie ma), oddałaby wiele, by się ze mną zamienić. Tak, mam szczęście, że moja praca może być wykonywana z domu. Z drugiej jednak strony, brakuje mi kontaktu z ludźmi. Brakuje mi tego, że można do kogoś podejść, zagadać o pierdołach i pójść razem na herbatę. Oczywiście brakuje mi też bezpośredniej komunikacji, bo dużo łatwiej się dogadać "na żywo" niż przez internet. A tak - z każdą głupią sprawą trzeba pisać.
Jest też taka kwestia, że czasem ciężko rozdzielić pracę od reszty. Nie widać tej wyraźnej granicy, którą przekraczałam wchodząc i wychodząc z biura. Idę w czasie pracy zaparzyć herbatę i rzuca mi się w oczy brudny zlew, więc biorę ścierkę i szoruję. Albo odwrotnie - nie muszę iść na autobus, więc nie spieszy mi się z kończeniem pracy.
Autobusem ostatni raz jechałam jeszcze w Hiszpanii, ponad miesiąc temu! Przyznaję, że oszczędzam mnóstwo energii i dwie godziny życia, gdy nie muszę wlec się do roboty komunikacją miejską. Pracę zaczynam o siódmej, więc spokojnie mogę sobie wstać chwilkę przed, byle tylko włączyć komputer na czas. Nikt mnie nie widzi, więc nie muszę się nawet ubierać. :P
Ale oprócz pracy, nie robię za wiele. Obejrzałam jeden czy dwa seriale, przeczytałam może kilka książek. Wyjście na zakupy stało się atrakcją. Dobrze, że przynajmniej znów można iść do lasu czy jechać rowerem, bo keszowanie i przejażdżki rowerowe to coś, co sprawia mi przyjemność i jest w miarę bezpieczne.
Chciałabym móc wyjść z domu bez maseczki. Chciałabym znów pójść do kina, do pubu na piwo, do maka na frytki. Chciałabym bezkarnie włóczyć się po sklepie, w którym nie ma limitu osób. Chciałabym się spotkać ze znajomymi. Chciałabym pojechać w czerwcu na krótkie wakacje...
Wiecie, co jest dla mnie najgorsze? Że z tej sytuacji nie ma sensownego wyjścia. Z jednej strony musimy dbać o swoje zdrowe fizyczne, ale jest jeszcze przecież zdrowie psychiczne, któremu nie służy ciągłe siedzenie w domu. Jedni mówią: Po co ci pieniądze, jeśli zachorujesz? Drudzy na to: Po co ci zdrowie, jeśli umrzesz z głodu, bo nie będzie co do garnka włożyć? Cholera jasna, oni wszyscy mają rację!
Trzymajcie się cieplutko i uważajcie na siebie!
Nie ma wątpliwości, że sytuacja jest trudna i tak naprawdę dość trudno znaleźć w tym jakiś balans. Każdy odnajduje się w tym wszystkim w inny sposób, każdy tęskni najbardziej za czymś trochę innym. Z takich drobnostek strasznie żałuję, że nie mogę podziwiać wiosny z bliska. Wszystkich kwitnących drzew, pięknie urozmaicających miejsce krajobrazy. Jasne, to nic wielkiego, ale właśnie dziś z ogromną siłą dotarło do mnie, że mamy już maj i jak ten czas szybko ucieka...
OdpowiedzUsuńŁączę serdeczności! :)
Sytuacja jest trudna w każdym aspekcie, ale może kiedyś i to metaforyczne słońce się pojawi.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się! Dużo siły! 💛
Obyśmy jak najszybciej mogli wrócić do normalności...
OdpowiedzUsuńprawda ? najgorsze właśnie chyba jest to że nie ma złotego środka - doskonale Cię rozumiem... niby fajnie, ale mogłoby być fajniej :)
OdpowiedzUsuńPomału wracamy już do normalności a ja cały czas mam wątpliwości czy to wszystko było potrzebne. Sama w ogniu wydarzeń straciłam pracę, którą do tej pory uważałam za stabilną i zostałam bez pracy w najgorszym okresie: o nową ciężko, za rok wesele, na dodatek w moim wieku wszyscy będą myśleć, że zaraz zajdę w ciążę i nikt nie będzie chciał mnie zatrudnić. Żyjemy obecnie w trójkę z pensji mojej mamy, mi zostały jedynie pieniądze odłożone na wesele, których nie chcę ruszać. Wysyłam codziennie od miesiąca około 20 CV dziennie i nic. Kompletnie nic. Nawet nie ma się komu wyżalić czy poskarżyć, bo nie można wychodzić z domu. Cóż, psychologowie i terapeuci będą mieli pełne ręce roboty wkrótce ;)
OdpowiedzUsuń