spadająca gwiazda spełnia sny

pierwszym mym Życzeniem jesteś Ty

Nie miałam ochoty iść na to wesele. No wiecie, trzeba się wystroić, założyć niewygodne szpilki, a potem udawać, że się dobrze bawi. W dodatku zwyczajnie bałam się, że nie odnajdziemy się w towarzystwie, z którego niewielką część poznałam przy okazji wieczoru panieńskiego.

W sobotę wstałam więc pełna obaw i ledwo zdążyłam się przygotować. Zapomniałam o tym, że dobrze byłoby mieć choćby eyeliner i ratowałam się jakąś dość starą kredką (jak się później okazało, eyeliner miałam, i to całkiem nowy) czy lakier do włosów, w panice szukałam też wsuwek, a paznokcie malowałam na ostatnią chwilę.

W kościele zmarzłam, ledwo uszłam z życiem w szpilkach, a do prezentu przypadkiem dorzuciłam karteczkę z numerem telefonu, ale później było już tylko lepiej. 

Po obiedzie zmieniłam buty, jadłam, piłam i tańczyłam, a nawet brałam udział w zabawach, które, o dziwo, nawet nie były obciachowe. Welonu nie złapałam, za to dostałam zadanie, żeby w czerwcu zabrać parę młodą na sushi (w sumie tych zadań było na dwanaście osób po jednym), więc chyba szykuje się kolejna wycieczka do Warszawy. 

Wesele weselem, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie skoczyli po pobliskiego kesza. Pogoda dopisywała, alkohol krążył w żyłach, śpiew cisnął się na usta. 

Wreszcie światła przygasły i nawet Życzenie w końcu ruszył do tańca. Serio, półtora roku razem, a tańczyliśmy pierwszy raz... Nawet nasi chłopcy zaczęli się całkiem nieźle dogadywać (alkohol to jednak magiczna substancja). Ludzi powoli ubywało i nim się spostrzegliśmy, została nasza szóstka, jakaś dziewczyna i młoda para. 

Na pożegnanie dostaliśmy jeszcze wódkę i ciasto, i zgarnęliśmy pozostałe buteleczki w kształcie szampana z płynem do robienia baniek mydlanych, które były pamiątką dla gości. Po czwartej zjawił się nasz kierowca, po piątej byłam już w domu, ale gdybym tylko mogła, z pewnością zostałabym dłużej.

Od dawna (a może nigdy) się tak dobrze nie bawiłam. :) Kto by pomyślał, że da się tańczyć nawet do Rage Against The Machine... Pewnie dlatego w niedzielę nie mogłam po schodach chodzić, bo tak mnie bolały łydki. Oprócz zwykłych zdjęć udało nam się zdobyć też zdjęcie z polaroidu z młodymi. 

Chcę jeszcze!


Komentarze

  1. A widzisz, świat czasem zaskakuje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem wesele wychodzi zupełnie inaczej niż myślimy. Cieszę się, że dobrze się bawiłaś. Ja po trzech latach w sumie po raz pierwszy tańczylam z narzeczonym, także wiem o czym mowisz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli nie było tak źle :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz